może coś z tego wyjdzie, nie ukrywam, że byłabym szczęśliwa…

Obojętność, lubię to słowo, ale czy rzeczywiście korzystnie wpływa na moją psychikę? Kiedyś dawała mi pewny pożytek, żyło się bardziej przystępnie, wszystko przychodziło o wiele łatwiej… Zawsze wracałam do niej, jako do sposobu rozwiązania pogmatwanych przemyśleń i tak w kółko. Dziś, patrząc przez pryzmat wydarzeń, które ostatnio dały mi się we znaki i odznaczyły piętno na moim wizerunku, wiem, że źle rozdawałam karty… Nie tylko ja zauważyłam, że popadłam w bezwład własnych możliwości. Indyferencja stała się mną, zabrała mi jakąś część, odpowiadającą za podejmowanie wyzwań konfrontujących dwie rozbieżne autorefleksje. Chciałabym, żeby wola walki do mnie wróciła, ale czy to ma sens, czy potrafiłabym teraz się z nią odnaleźć? Warto byłoby spróbować, ale tu znów pojawia się kwestia wymuszonej neutralności. Już nic mnie nie motywuje do działań… Odpuściłam sobie zbyt wiele, przy czym doznałam olbrzymich strat. Nic nie dzieje się samoistnie, więc dlaczego mam tkwić w martwym punkcie? Mam przecież więcej niż przeciętny człowiek, dom, „rodzinę”, przyjaciół. Wiem też, że gdzieś w środku skrywa się potencjał i zapalczywość. Najwyższy czas użyć tego, co zostało odłożone na półkę, ponieważ to też bezapelacyjnie ma prawo być wytarte z kurzu i wskrzeszone do życia :) Także nie czas na pasywne myślenie, lecz na ruszenie w którąś z dróg…

 

Zaufanie podupadło, wszystko potoczyło się inaczej niż miało, ale cóż życie to nie bajka. Następnym razem trzeba myśleć o realiach, a nie być tak łatwowierną…