Długo mnie nie było, no ale cóż musiałam poukładać pewne sprawy : ) Zacznę więc tak…
Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma lasami…Żartuję oczywiście.
Chociaż w pewnym sensie jest to bajka o dobru i złu, gdzie wszystko wydaje się klarowne, dążące do zwieńczenia happy end’em, takie jednak nie jest, nigdy nie będzie. Żyłam w przekonaniu, że ludzie, którym ufam, są wobec mnie szczerzy. Myliłam się, oni czekają, by w najmniej oczekiwanym momencie wbić mi niepostrzeżenie nóż w plecy. Tak właśnie, nie wolno opierać się złudzeniom, jakie tworzy wokół siebie, ten który staje się Twoim cichym mordercą. Nie powinno się obrażać zaufaniem kogoś w większej mierze, niż ma się go do samej siebie. Może piszę bzdury, ale na to wygląda. Każde słowo poniekąd, przyczynia się do głębszych przemyśleń. Wydawałoby się, że całokształt idzie zgodnie z planem… Ale czy na pewno? Analizując każdą niczego nie wartą chwilę, można wyciągnąć z niej cenną wskazówkę, analogicznie rzecz biorąc, to samo byłoby z najważniejszym momentem życia. Więc czego tak naprawdę oczekuję od siebie? Rozwiązanie tej zagadki zabiorę najprawdopodobniej do grobu. Podobno u kresu dowiadujemy się tego, czego zwykliśmy szukać, podczas gdy serce próbowało bezradnie wczuwać się w rytm zegara. Dlatego jestem w stanie określić sobie dość przystępne zasady, drogowskazy. One od zarania dziejów pomagały wydostać z wciągającej człowieka nostalgii. Lecz zanim do tego doszłam, zauważyłam, że od dawna karmię się nimi i nic mi to nie daje. Nie wliczając kilkunastu blizn i potoków ściekającej krwi po nadgarstkach, którą zapewne On mógłby napoić wszystkie spragnione dzieci w Sudanie. Czyli stwierdzam wszem i wobec, że ten mit został kategorycznie obalony! Ktokolwiek może powiedzieć, że nie tylko ja mam problemy, to oczywiste, rozumiem, ale po co mówić, że inni mają gorzej? Jeżeli teraz chodzi tu o moją osobę, uporaniem się ze swoim chorym „ja”. Potem mogę się zająć pozostałością, niedotyczącą mnie. Najpierw trzeba zaakceptować siebie, by móc odnaleźć się w tym, co znajduje się za oknem. Czuję, że jeszcze długo posiedzę w zamknięciu, ale to i tak sukces, że jeden z tych etapów pozostawiłam za sobą. To dziwne, ale toksyczne uczucie powoli traci na sile, ciekawe na jaki czas. Z rozpaczą patrze na to, co piszę. Nigdy o tym bym nie powiedziała. Jestem wręcz załamana, bo przez to uświadamiam sobie, że jest ze mną źle. Na co dzień nie jest to aż tak zauważalne. Taak, amatorskie zdolności aktorskie.
Mam przeczucia, że TEN monolog zakończy się dla mnie lada chwila dosyć spektakularnie, a przede wszystkim tragicznie.
wystarczy chwila, by postradać zmysły
wystarczy zmierzyć się z samym sobą
mnie to już nie przeraża, jestem miernotą w porównaniu do świata, do Ciebie
ale co jeśli stanęłabym we wrotach do piekła?
Nie martw się byłam już w nich – 48 godzin temu – przeżyłam
co z tego, jeżeli wymierzyło piętno na duszy
trudno żyć z nim
za wszelka cenę muszę wymazać kilka kartek z kalendarza
spalić je na stosie razem z innymi, poległymi w tej wojnie